
"Moje największe literackie marzenie – zostawić coś po sobie"- wywiad z Grzegorzem Kopcem
Zapraszamy do lektury wywiadu z Grzegorzem Kopcem- autorem opowiadań i powieści grozy, laureatem nagrody Grand Prix w konkursie "Nieznana lubliniecka legenda", organizowanym przez Wydawnictwo Świętego Macieja Apostoła.
Katarzyna Bukalska: Z zawodu jesteś informatykiem. Co zadecydowało o tym, że postanowiłeś zająć się również pisaniem?
Grzegorz Kopiec: To jest pytanie, na które sam nie do końca potrafię odpowiedzieć. Wydaje mi się, że literatura „chodziła” za mną od bardzo dawna, ale pisaniem zająłem się dopiero, gdy miałem kilkanaście lat – kiedy zainteresowałem się kulturą Hip-Hop. Po 2-3 latach wsłuchiwania się w to, co raperzy i zespoły hip-hopowe mają do przekazania, sam spróbowałem napisać kilka tekstów. Następnie zebrałem paru kolegów i stworzyliśmy zespół, choć ostatecznie i tak wszystko się rozpadło. Potem długo, długo nic. Do czasu, gdy na maturze należało napisać wypracowanie, w którym trzeba było nawiązać do słów „Na przestrzeni lat słychać trzask łamanych i na nowo składanych słów...” i odnieść je do Boga. Ja akurat z językiem polskim w technikum miałem bardzo pod górkę, chyba nawet byłem kiedyś zagrożony (śmiech). Napisałem wstęp do tego wypracowania, i siedząc nad połową zapisanej kartki, nie wiedziałem, co dalej. Wreszcie postanowiłem, że pójdę w nieco innym kierunku i – zamiast stricte wypracowania – napiszę opowiadanie. W opowiadaniu tym przeniosłem się w czasie wiele epok wstecz- tam spotkałem Kochanowskiego, Nałkowską i kilku innych, równie ważnych autorów. Spotykałem się albo z nimi, albo z bohaterami ich utworów. Kilka tygodni, później, na ogłoszeniu wyników pojawiły się dwie skrajne informacje: jedna osoba nie zdała i tylko jedna dostała z matury z polskiego 5. Byłem święcie przekonany, że jestem tą pierwszą osobą. Jakież było moje zdziwienie, kiedy się okazało, że osobą, która napisała maturę na piątkę, byłem właśnie ja. Dopiero później w moim życiu pojawiło się zamiłowanie do czytelnictwa, i tak po 2-3 latach intensywnego czytania, doszedłem do wniosku, że nieźle byłoby napisać coś swojego. I wreszcie, w listopadzie 2011 roku, popełniłem pierwsze słowa do powieści pod tytułem „Krypta”.
K.B.: Kiedy można spodziewać się jej wydania ?
GK.: Książkę ukończyłem w marcu tego roku i obecnie czekam na wiadomość z wydawnictwa w tej sprawie. Wydawnictwa zazwyczaj rezerwują sobie na odpowiedź około trzech miesięcy. Obecnie właśnie mija ten okres, także spodziewam się, że w ciągu najbliższych dni dowiem się czegoś więcej. Zobaczymy. Ale jak już dojdzie do tego, że książka zostanie zaakceptowana, to czas wydania waha się od pół do półtora roku. Także jeśli wszystko poukładałoby się po mojej myśli, to książka trafiłaby do księgarń za mniej więcej dwa lata.
K.B.: Nad czym obecnie pracujesz?
GK.: Tworząc „Kryptę”, w międzyczasie pisałem opowiadania, aby szlifować swój warsztat. Obecnie skończyłem kolejne, które wysłałem na konkurs. Ponadto jakieś dwa miesiące temu zacząłem pisać nową powieść. Jej roboczy tytuł to „Trzecia rasa”. Na chwilę obecną mam około 50 stron. Jednak, to jest tak, że kiedy piszę książkę, wtedy każdą wolną minutę angażuję właśnie w nią, lecz gdy pojawia się jakiś konkurs literacki, wówczas muszę całkowicie przełączyć się na to, żeby napisać opowiadanie. Krótkie teksty tworzę od deski do deski, a kiedy temat zostaje zamknięty, wracam do powieści. Wspomnę jeszcze, że wiele moich opowiadań rodzi się jak gdyby samo. Zawsze mam jakiś zarys, szkielet, wytyczoną ścieżkę, wzdłuż której podążam, często nie mając pomysłu na finał historii. Zdarza się, że podczas pisania, w pewnym momencie pojawia się inny pomysł, lepszy od tego, który miałem wcześniej i wtedy natychmiast płynę wraz z jego nurtem.
K.B.: Jak wygląda sam proces tworzenia opowiadania bądź kolejnych kart książki? Wstajesz rano, siadasz i stwierdzasz, że dzisiaj od rana do wieczora będziesz pisał?
G.K.: Z tym bywa różnie, wszystko zależy od dnia tygodnia. Jeżeli jest to dzień, w którym pracuję zawodowo, to tego czasu na pisanie jest bardzo mało. Moja praca jest zajęciem angażującym umysł w stu procentach i te szare komórki na koniec dnia są już przemęczone. Czasami posiłkuję się wieczorną kawą – wtedy jestem w stanie trochę popisać. Ale do takich sytuacji dochodzi dość rzadko. Lecz kiedy mam dzień wolny, zaczynam pisać między 8 a 9 rano i staram się kończyć tak po 5-6 godzinach. Oczywiście w międzyczasie robię sobie krótkie przerwy na rozprostowanie kości, wyjście na świeże powietrze czy zaparzenie sobie kolejnej kawy lub herbaty.
K.B.: Niedawno zdobyłeś nagrodę Grand Prix w konkursie „Nieznana lubliniecka legenda” organizowanym przez wydawnictwo Świętego Macieja Apostoła za opowiadanie pt „Fałszywy Dekret”. W nagrodę wydawnictwo zaproponowało Ci wydanie własnego zbioru legend i opowiadań. Zestaw prac już gotowy?
GK.: Z Panem Edwardem Przebieraczem, założycielem wydawnictwa, jesteśmy już po pierwszych rozmowach. Przed kilkoma dniami przekazałem Mu kilka tekstów, które chciałbym zawrzeć w zbiorze. Wiem, że przeszły już pierwszą weryfikację i wszystkie powinny zasilić antologię, aczkolwiek mam pomysł na jeszcze kilka innych opowiadań.
K.B.: Legenda „Fałszywy Dekret” została napisana specjalnie na ten konkurs?
GK.: Tak. Pod koniec stycznia tego roku mój bliski kolega przysłał mi linka do konkursu na nieznaną lubliniecką legendę wraz z dwoma słowami – „może spróbujesz?”. Przeczytałem regulamin i okazało się, że termin wysłania prac mija 14 lutego. Kombinowałem we wszystkie strony, jakby tę legendę „zrobić” po swojemu – po pierwsze, jak wpleść tam horror, a po drugie, jak sprawić, żeby nie było ono aż tak mocne; by wpisywało się w ramy konkursu. Udało się i tak powstał „Fałszywy Dekret”. Generalnie chodziło mi o to, żeby nie za bardzo nagiąć oryginalne podanie – wszyscy wiemy, że książę Władysław przybył w te tereny w ramach jakiegoś polowania. A ja uznałem, że ok, niech przyjedzie na polowanie, ale niech będzie ono dość specyficzne. I tak też jest.
K.B.: Skąd czerpiesz pomysły i inspiracje na kolejne prace?
GK.: To jest kolejne trudne pytanie ze względu na to, że nie ma jakiegoś jednego, konkretnego motywu, jednej odpowiedzi. Czasami jest tak, jak to było z opowiadaniem „Walentynki”, które zostało wyróżnione w ogólnopolskim konkursie zorganizowanym przez czasopismo Ha!art pod tytułem „Luty narodowym miesiącem pisania opowiadań”. W tym przypadku pomysł zrodził się właściwie z trzech słów. Któregoś poranka zapytałem swoją żonę, czy mogłaby mi podsunąć jakiś pomysł, a ona – jeśli piszesz horrory, a chcesz coś powiązać z lutym, to może zrób masakrę w walentynki. I właśnie te trzy słowa – „masakra w Walentynki” sprawiły, że po pięciu minutach miałem ułożoną całą fabułę opowiadania. Często też, jadąc do pracy, mam około godziny samotności w samochodzie; wtedy również cała masa pomysłów przychodzi mi do głowy. Zdarza się, że po tych 60 minutach mam gotową historię i wystarczy ją przelać na papier. Czasami natchnienie przychodzi z zaskoczenia, jest to kwestia zwykłej muchy, która przeleci mi przez samochód, czy burzy, podczas której jadę. Inspiracji i konceptów jest dużo, ale nierzadko bywa i tak, że piszę na konkursy, które zwykle mają już z góry określony motyw przewodni – punkt, którego muszę się uczepić, a do którego później doklejam fabułę.
K.B.: Jak już wspomniałeś, pasja do pisania, zainteresowanie literaturą pojawiło się już w czasach technikum. To skąd właściwie wzięła się ta informatyka?
G.K.: To jest dość ciekawa sprawa. Decyzja, aby zająć się informatyką na poważnie – studia, praca – zapadła w ostatnim półroczu szkoły średniej. Przez całe technikum budowlane nie miałem w domu komputera, także dla mnie stanowił on ogromną zagadkę. Przychodziłem do kolegi na korepetycje przed sprawdzianami, kułem na pamięć jakieś formułki. Wszystko to, co teraz ludzie robią intuicyjnie, automatycznie. Dopiero tak na pół roku przed zakończeniem piątej klasy kupiłem sobie pierwszy komputer. Już po dwóch miesiącach był rozkręcony na części pierwsze, bo interesowało mnie, jak to wszystko działa. Oczywiście w tym samym momencie straciłem gwarancję na sprzęt, ale otworzyło mi to oczy na całą tę technologię. Zacząłem na ten temat czytać i po chwili uznałem, że jest to bardzo interesująca tematyka, że mogę spróbować się temu poświęcić. Zapisałem się na studia informatyczne, a pół roku później dostałem się na staż do firmy, w której pracuję do dzisiaj. I tak zostało. Cały czas rozwijam również i tę pasję, a już – jakby nie było – trzynaście lat pracuję w zawodzie.
K.B.: Wydaje się, że informatyka, czyli jakby nie patrzeć dziedzina ścisła, i pisanie nie mają ze sobą wiele wspólnego, a tu się okazuje że można to połączyć.
GK.: Myślę, że gatunek, który tworzę, czyli opowiadania grozy i horror wymagają właśnie strategicznego myślenia, ułożenia wszystkich elementów – postaci, fabuły i innych składowych w jakiejś kolejności, w jakimś określonym wzorze. A jakby nie było wzory to domena matematyki, czyli umysłów ścisłych, także wydaje mi się, że mój zawód raczej pomaga mi w pisaniu.
K.B.: Jak udało mi się dowiedzieć, jesteś miłośnikiem twórczości Stephena Kinga. Co fascynuje Cię w jego książkach?
G.K.: Historia ze Stephenem Kingiem zapoczątkowała się zaraz po epizodzie z Danem Brownem, od którego rozpoczęła się na poważnie cała moja przygoda z czytelnictwem. Totalnie przypadkowo wpadła mi w ręce książka „Kod Leonarda da Vinci” Browna. Robert Langdon, główny bohater tej opowieści, zachwycił mnie na tyle, że zaraz potem kupiłem „Anioły i demony”, a ponieważ trzeciego tomu jeszcze nie było, poszedłem do sklepu po coś innego. Na półce zobaczyłem okładkę książki Stephena Kinga pod tytułem „Ręka Mistrza”. Miała ona w sobie jakąś tajemniczość, przyciągnęła moją uwagę. Na tamtą chwilę to nazwisko niewiele mi mówiło i, jakby nie patrzeć, oceniłem tę książkę jedynie po okładce. Jak się później okazało, akurat w tym przypadku nie było to błędem. Od tamtego czasu przeczytałem niemal trzydzieści książek oraz ponad dwadzieścia opowiadań Stephena Kinga i cały czas uważam, że „Ręka mistrza” jest najlepsza. Podejrzewam, że może mną kierować fakt, iż to od niej wszystko się zaczęło, ale tak czy inaczej, czytając tamtą powieść, co 20-30 stron przechodziły mnie dreszcze, a włosy stawały dęba, kiedy odkrywałem kolejne elementy fabuły. Wprawdzie wielbicielem horroru jestem od zawsze, ale wcześniej oglądałem tylko filmy. Te mają to do siebie, że żeby wystraszyć widza, wystarczy w którymś, najmniej oczekiwanym momencie pokazać coś szokującego, a człowiek automatycznie się wystraszy. Byłem bardzo zaskoczony, że ten sam efekt można wywołać słowami powieści. Uwielbiam jego pisanie, uwielbiam jego wodolejstwo. Kiedyś ktoś powiedział, że jeśli jakikolwiek inny autor chciałby napisać podobną książkę jak Stephen King, w której zaistniałaby sytuacja, gdzie bohater wchodzi do szopy, na której jest przybity zardzewiały gwóźdź, to po prostu by o tym wspomniał. A Stepehen King opisałby dlaczego zardzewiał, kiedy zardzewiał, kto i dlaczego go wbił i mnóstwo innych podobnych detali. Na tym polega główna różnica pomiędzy nim a innymi autorami. Jego powieści są w znacznym stopniu przegadane, ale kiedy dochodzę do końca lektury np. tysiącstronicowego tomiska, jestem zły na to, że przygoda skończyła się tak szybko.
K.B.: A czy oprócz Kinga jest jeszcze jakiś inny, szczególny dla Ciebie autor?
G.K.: Ostatnio wpadła mi w ręce powieść Grahama Mastertona „Wyklęty”. Muszę przyznać, że, podobnie jak w przypadku pierwszej książki Kinga, podczas jej lektury byłem sterowany pewnym niepokojem – a tego właśnie poszukuję w literaturze grozy. Również Joe Hill, syn Stephena Kinga, ujął mnie swoją twórczością. Oprócz tego wielu polskich autorów przekonało mnie do siebie. Na pewno Stefan Darda – do tej pory przeczytałem chyba wszystkie książki, które opublikował. Ostatnio zacząłem angażować się także w literaturę Łukasza Orbitowskiego.
K.B.: Jak opisałbyś swoją twórczość?
G.K.: Hmmm, moja twórczość... Może powiem tak – tworząc, chcę coś czytelnikowi przekazać oraz udowodnić samemu sobie, że można. Ale jakbym ją opisał... Ogólnie w literaturze grozy istnieje kilka „podgatunków”. Moje prace zawarłbym w trzech z nich: zombie story, która ostatnio stała się dość popularnym kanonem w filmie i literaturze, ghost story, czyli historie o duchach (które swoją drogą przerażają mnie najbardziej czy to w formie książkowej, czy w filmie) oraz tak zwane gore. Gore jest to gatunek bardzo „krwisty”, wzbudzający obrzydzenie u czytelnika bądź widza. Gdybym jednak swoją twórczość miał opisać przy użyciu przymiotników, to nasuwają mi się takie słowa jak: mroczna, tajemnicza, zaskakująca czy wywołująca dreszcz, przebiegający po plecach – tak przynajmniej działa na mnie. Kiedy po upływie tygodnia-dwóch od napisania opowiadania, wracam do niego, aby je jeszcze doszlifować, to, czytając swoją własną pracę, czuję, że wzbudza we mnie lęk. To jest właśnie ciekawe, że nie dość, że się boję, to często rodzą się we mnie emocje, których nie doświadczałem podczas pisania. Podsumowując: jeśli mnie przeraża to, co napisałem, to mam nadzieję, że moich czytelników będzie przerażać równie mocno (śmiech).
K.B.: Gdzie można znaleźć owoce twojej pracy?
G.K.: Udało mi się opublikować kilka opowiadań w sieci i magazynach. Publikowałem na portalach: Kostnica, Szortal, Horror Online, Arena Horror oraz w czasopismach papierowych: Ha!art, Krypta i magazynach dostępnych w formie elektronicznej: Magazyn Histeria i Szortal na wynos. A ostatnio także i w zbiorze książkowym „Nieznana lubliniecka legenda”. Ponadto, aby wszystkie publikacje były w jednym miejscu, stworzyłem stronę internetową www.grzegorzkopiec.pl oraz profil na facebooku: Grzegorz Kopiec – Literacko.
K.B.: Największe Twoje marzenie związane z pisaniem to…
G.K.: Na pewno bardzo chciałbym wydać swoją debiutancką powieść. Może ujmę to trochę inaczej – któregoś dnia wejść do księgarni i zobaczyć na półce książkę opatrzoną moim imieniem i nazwiskiem, móc wziąć ją do reki i powąchać papier. To jest moje największe literackie marzenie – zostawić coś po sobie.
Zdjęcie autorstwa Arletty Szymanek-Kopiec
Komentarze
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy.
Bądź pierwszy, wyraź swoją opinie!